środa, 10 lutego 2016

Przeznaczenie

Wierzycie w przeznaczenie?

Trzy lata temu mniej więcej o tej porze także rozpoczął się Wielki Post. Dzień w dzień, aż do samej Wielkanocy, byłam na Mszy świętej, modląc się w intencji pewnej osoby.

Będąc już po studiach magisterskich, mając już ponad ćwierć życia za sobą, zdecydowałam się na zakończenie kilkuletniego związku. Nie była to dla mnie łatwa decyzja, ale na tamten moment jedyna słuszna. I... słusznie.
Tak więc oddałam pierścionek i wychodząc z założenia, że co by się nie działo, to dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, postanowiłam, że mimo wszystko poświęcę jeszcze te kilkadziesiąt dni na tę osobę, nie mając z nią już wówczas żadnego kontaktu. Nie - nie stał się żaden cud. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.

Generalnie byłam wtedy przekonana, że teraz to już prędko nikogo sobie nie znajdę, ale byłam pogodzona z tą myślą. Ba - widziałam siebie jako singielkę do końca życia, ale porównując kilkadziesiąt lat do wieczności - nie było mi z tą myślą aż tak źle. Modliłam się co prawda o dobrego męża, ale nie widziałam nikogo potencjalnego na horyzoncie - znałam mało wartościowych chłopaków, a ci, którzy mi się podobali, byli poza moim zasięgiem. Doskonale wiedziałam czego chcę i czego na pewno nie chcę i poprzeczka była dość wysoko.

Niedoskonałego poznałam mniej więcej w połowie Wielkiego Postu. Studiowaliśmy na tym samym kierunku i ja, jako doktorantka, znałam większość osób z Jego grupy, ale Jego samego w ogóle nie kojarzyłam. On mnie też nie, choć przez kilka lat pewnie niejednokrotnie mijaliśmy się na korytarzach uczelni.
Tak czy siak, dane nam było w końcu się spotkać. Na początku wydawał mi się dziwny, ale nie przekreśliłam Go od razu, bo niejednokrotnie doświadczyłam tego, że pozory i opinie innych są mylące i krzywdzące.
Jedna kawa, druga, kino, spacery, pomoc przy zakupach... potem wspólne rekolekcje, na które pojechał ze względu na mnie. I te perfumy... Tak, tego zapachu nigdy nie zapomnę. Potrafił przyjechać specjalnie do naszego "wspólnego" miasta (pochodzimy w zasadzie z dwóch krańców województwa) tylko po to, by być ze mną na Mszy (konsekwentnie realizowałam swoje postanowienie). Pamiętam jedną z nich, kiedy już zadzwoniły dzwonki na rozpoczęcie Eucharystii i mimo, że mieliśmy się spotkać w kościele, nie zjawił się. Chwilę później poczułam TEN właśnie zapach i wiedziałam, że to On - zmachany, bo spieszył się jak mógł, a z przyczyn nie od Niego zależnych miał opóźnienie.

Tak więc powoli, ale z drugiej strony i szybko, mimo, że po świeżo zakończonym związku nie chciałam się spieszyć, zdobył moje zaufanie. I serce.

W lipcu dostałam pierścionek, rok później we wrześniu stanęliśmy przed ołtarzem, a za kilka dni będziemy chrzcić naszego ponad półrocznego Synka.

Nie ma w tym przypadku. Doskonale wiedziałam z Góry, że tamtą znajomość muszę zakończyć. I z dnia na dzień widziałam, że to mój "większy miś".

https://finansewbiblii.wordpress.com/2015/05/31/po-prostu-zaufaj/


Tak. Wierzę w przeznaczenie. Myślę, że mój Niedoskonały też. I ilekroć dochodzi między nami do nieporozumień bądź mamy jakieś kłopoty, to przypominamy sobie te wszystkie "zbiegi okoliczności" i mamy przekonanie, że Ten, który to zaplanował, nie zrobił tego po to, byśmy w tak bezsensowny sposób to zniszczyli, stracili czy przegrali. I że to ma głębszy sens i cel.

Po co to piszę? Bo lubię tę naszą historię. Bo daje optymizm. Bo daje nadzieję. Bo jest potwierdzeniem, że w życiu na wszystko przychodzi odpowiedni czas. Bo warto wierzyć i ufać. Bo warto czekać. Bo nie warto zaspokajać się byle czym.
Bo może Ci w czymś pomoże.
Czytaj dalej »

poniedziałek, 8 lutego 2016

Łaska czyli co?

Zaczynam dziś pracę nad miłością łaskawą.

Czyli jaką? Znamy określenia "bez łaski" i "nie rób mi łaski", a jako forma potwierdzająca występuje, coraz rzadziej spotykane, "bądź łaskaw". Co konkretnie mamy na myśli używając tych zwrotów?

Łaska to po prostu wyświadczenie komuś przysługi, dobry czyn, którego nie miało się obowiązku spełnić. Inaczej można powiedzieć: dobre serce, dobroć, dobroduszność, dobrotliwość, przychylność, serdeczność, sympatia, szlachetność, wielkoduszność, wspaniałomyślność, wyrozumiałość, życzliwość. 
Nowy przekład Pisma Świętego określa miłość jako szlachetną.

Zastanawiam się nad tymi wszystkimi sytuacjami, w których moja miłość może być łaskawa. Jakie przysługi mogę wyświadczyć Niedoskonałemu? Pewnie będzie ich sporo. Postaram się spełniać jego prośby i dokładać coś od siebie. Być życzliwą. Nawet podczas ewentualnej kłótni ;) Nie podnosić głosu. Nie wydawać poleceń ale prosić. Przepraszać i dziękować.

Cóż tu się rozpisywać - zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu :) czuję się mimo wszystko zmotywowana do działania!

Uśmiech na twarz i do dzieła! :)

Czytaj dalej »

niedziela, 7 lutego 2016

Tak - miłość jest cierpliwa

Poniedziałek: Masz dziś dobry dzień.
Wtorek: Ciekawe jak długo.
Środa: Długo tak nie wytrzymasz. Znam Cię.
Czwartek: Naprawdę widzę zmianę.
Piątek: Jestem pełen podziwu.
Sobota: Jestem ciekaw, jak bardzo to w sobie tłumisz.
Niedziela: To już prawie tydzień. (...) Fajna taka jesteś. Oby tak już było zawsze.

Tak mniej więcej wyglądało podsumowanie mojego "tygodnia cierpliwości" przez Niedoskonałego. Na początku nie wierzył we mnie i myślał, że po prostu mam akurat dobry dzień. Ale zawzięłam się, starałam się i staram cały czas myśleć pozytywnie i nie dać się też prowokować.
Zdałam sobie sprawę, że to, co często odbierałam jako atak na siebie i powód do focha, było tylko... moim odbiorem. Złym odbiorem.

Ktoś kiedyś powiedział, że aby osiągnąć sukces nie trzeba wstawać wcześnie, ale wstawać z uśmiechem na twarzy. Coś w tym jest. A radosnego podejścia do codzienności da się nauczyć.

Wiedziałam, że moje zachowanie rzutuje na wszystkie relacje, zwłaszcza tę najważniejszą. I doceniam ogromną cierpliwość Niedoskonałego, że to wszystko znosił. Co ciekawe, On sam zauważył, że niejednokrotnie prowokuje mnie do takiego zachowania, zwłaszcza, że widzi teraz moje starania. I sam też próbował się powstrzymywać od jakichś docinek czy żartów.

Najbardziej chyba jednak otrzeźwiło mnie, już po upływie tego całego tygodnia, stwierdzenie Lubego, że czasem nie miał wcale ochoty siedzieć w domu ze mną "złą". Ale kocha. Więc jest.

Oj naprawdę kocha. Ja bym chyba nie wytrzymała z kimś takim jak ja wtedy :P

No ale już, miejmy nadzieję, najgorsze za nami :) trzeba iść na przód i nie osiadać na laurach. Trwając w cierpliwości od jutra zaczynam dokładać do tego łaskawość ;)

Ach! No i najważniejsze! - Nic w sobie nie tłumię! Jest mi z tą nową "Niedoskonałą" naprawdę dobrze :) :) :)


Czytaj dalej »

czwartek, 4 lutego 2016

Ziarnko do ziarnka inaczej

Kilka dni temu pisałam, że po ziarenku można uzbierać garść nie tylko dobrych rzeczy, ale gromadzić też złe emocje, pochodzące często z drobnych nieporozumień. ("Ziarnko do ziarnka">>>)

Oprócz planu na to, jak zmieniać siebie, mam też pewien pomysł na to, jak małymi kroczkami, nawiązując do tytułu - po ziarenku - zacząć coś zmieniać i zaangażować w to obie strony.

Miałam się tym podzielić najwcześniej dopiero za kilka dni,  żeby zobaczyć, jak to w ogóle nam wychodzi, bo nie spodziewałam się, że efekt będzie wręcz natychmiastowy. Przynajmniej w naszym przypadku.

Plan jest w zasadzie banalny: rano, jak Mąż już jest w pracy, wynajduję w Internecie jakąś sentencję czy "złotą myśl" (a pomocnych stron jest na pęczki), adekwatną do tego, co akurat między nami się dzieje (jeśli śledzicie moje wpisy to wiecie, że w tym tygodniu pracuję nad cierpliwością i początkowo cytaty miałam zamiar dobierać tematycznie, ale póki co nie trzymam się tego). Przez cały dzień chodzimy z tą myślą, a wieczorem w kilku minutach rozmowy dzielimy się naszymi przemyśleniami w kontekście nas samych i naszego małżeństwa.

Pierwszego dnia, gdy to zaproponowałem, Niedoskonały podszedł do tego z rezerwą, ale sama rozmowa była ok. Drugiego dnia, gdy Mały poszedł już spać, a ja nie podjęłam tematu, sam się upomniał, że mamy o czymś porozmawiać, a dziś rano wychodząc do pracy przypomniał mi, że mam Mu coś wysłać :)

I mimo, że to dopiero trzeci dzień, widzę już pewną zmianę na lepsze w naszych relacjach :) chyba wraca "przedślubność" ;)

Warto rozmawiać! Choćby to było tylko te kilka minut, ale szczerze i prosto w oczy, podejmij wyzwanie! :)



PS. Myśl z danego dnia możecie podejrzeć u góry po prawej :)
Czytaj dalej »

środa, 3 lutego 2016

Małżeńskie randki

Czy zastanawialiście się kiedyś, co tak w zasadzie oznacza słowo "randka"?
Ewidentnie kojarzy się nam ono ze spotkaniami chłopaka i dziewczyny w celu poznania się, aby sprawdzić, czy mają szansę stworzyć coś trwałego w przyszłości.

Osobiście mam wrażenie, że słowo to powoli gdzieś nam umyka i oznacza coś bardziej poważnego niż "spotkanie", "wyjście", "widzenie się" z kimś. Brzmi poważniej i mimo, że ma na celu właśnie dopiero poznawanie się, jest już jakoś tak zobowiązujące w porównaniu do podanych określeń.

Sama ciocia Wikipedia daje dość rozbudowaną i trafną w mojej ocenie definicję randki.
Co prawda w definicji tej wspomniano o tym, że randki dotyczą także małżonków, ale chyba w naszej świadomości randka istnieje tylko przed ślubem. A szkoda.

Zainspirowana do tych przemyśleń (>>>) doszłam do wniosku, że sama osobiście nigdy nie użyłam w stosunku do siebie tego określenia. Miałam chłopaka, "widywałam się" z nim, "wychodziłam" do kina, na zakupy, na kawę, "spotykaliśmy się" często; potem już jako narzeczeni dodatkowo zajęliśmy się przygotowaniami ślubnymi, a po ślubie - przygotowaniami na przyjście dziecka. Dużo podróżowaliśmy w tym czasie, staraliśmy się spędzać czas aktywnie by nie siedzieć tylko przed tv i wcinać chipsy, ale żadne z nas nigdy nie powiedziało: "choć, pojedziemy na randkę do Lublina", albo "idźmy dziś na randkę do kina". Zapomniane słowo :)

Jak więc w obliczu powyższego tym bardziej mówić o randkach małżeńskich? Nadal staramy się wychodzić razem do kina, na kawę, razem chodzimy do kościoła, ale czy to randki?

Zaczęłam się zastanawiać, które momenty w moim życiu mogę nazwać randkami ze swoim osobistym Mężem. Myślę, że są takie. Czasem może spędzamy je we trójkę, ale to przede wszystkim te momenty, kiedy trzymamy się za ręce i czuję, że cały czas tak wiele nas łączy i że naprawdę Go kocham.
Kiedy idziemy przez galerię za ręce. Przez miasto za ręce. W kawiarni. W kościele On zawsze bierze moją rękę w tym czasie, kiedy się siedzi. 

To są te "nasze momenty".

W definicji randka ma na celu:

  •  ustalenia czy istnieją możliwości do powstania oczekiwanej zażyłości, a w szczególności czy (potencjalny) partner jest odpowiedni pod względem:
  • atrakcyjności;
  • oczekiwań co do kierunku rozwoju znajomości;
  • charakteru;
  • zainteresowań i możliwości wspólnego spędzania czasu;
  • sposobu bycia i kultury osobistej;
  • statusu społecznego i materialnego;
  • pochodzenia społecznego;
  • wykształcenia i poziomu intelektualnego;
  • podejścia do spraw seksu;
  • zwyczajów i stylu życia;
  • światopoglądu i przekonań religijnych;
  • zapatrywań na sprawy związane z założeniem rodziny, posiadaniem dzieci i ich wychowaniem.

Te nasze "randki" nie są po to by to ustalać - skoro jesteśmy małżeństwem, to znaczy, że już to obgadaliśmy - ale po to, by to potwierdzać, dostosowywać do zmian w naszym życiu i planować.

Podsumowując - warto randkować! :) i szukać wolnych chwil na bycie razem. Bo miłość trzeba pielęgnować jak kwiat :)

Czytaj dalej »

wtorek, 2 lutego 2016

Dno

Czasami bywa tak, że człowiek budzi się w świetnym nastroju, a potem nagle ni z gruszki ni z pietruszki dobry nastrój mija. Są tacy, którzy potrafią dusić w sobie negatywne emocje, są tacy, którzy od razu muszą się podzielić swoimi przeżyciami. Najgorzej chyba jednak, jak ktoś próbuje coś ukryć i mu to nie wychodzi - niby wszystko jest ok, ale każdy czuje, że coś nie gra.



Należę niestety do tej trzeciej grupy. Oczywiście rykoszetem dostaje Niedoskonały - jest najbliżej i najczęściej ;)

Ale umiem też się zawziąć. A dziś widzę pierwsze owoce planowej pracy nad jedną rzeczą/cechą. Choć w głowie mam cały czas całość Hymnu, to nie próbuję poprawiać się w innych aspektach "przy okazji". Lepszy wróbel w garści... i jedna sroka trzymana za ogon ;)


Nie zastanawiałam się nigdy, ile będę w stanie znieść i poświęcać się w małżeństwie. Nie sądziłam też, że macierzyństwo - na zewnątrz wyglądające raczej słodko - bywa takie gorzkie - w sensie: wymagające. Ale jeszcze bardziej nie sądziłam, że może tak bardzo wpływać na emocje.



W ostatnim czasie wiele razy musiałam zmierzyć się ze skrajnymi emocjami. Pewnie, że hormony robią swoje, radykalna zmiana trybu życia po urodzeniu dziecka też była ogromnym przewrotem. Ale próbując odkryć w sobie źródło różnych lęków nie sądziłam, że mogę dotknąć dna. Doprowadzić do takiej sytuacji, w której najmniejsze nawet niepowodzenie, przykra myśl, czy nawet wyolbrzymiona drobnostka skończą się potokiem łez i nie ustającą myślą, że życie w gruncie rzeczy jest bez sensu.



Dopiero kiedy uświadomiłam sobie, że jestem na dnie swoich negatywnych emocji, odkryłam, co jest ich przyczyną. I choć hormony na pewno szaleją, macierzyństwo daje czasem w kość i nie każde działanie kończy się sukcesem - przyczyna okazała się zupełnie inna, ale o tym w następnych dniach.

Żony i matki być może wiedzą jaka :)


A tak poza tym to myślę sobie, że lepiej dotknąć dna niż pływać gdzieś zawieszonym po środku. Bo od dna można się odbić, a pływanie nie wiadomo gdzie nie zmienia położenia.





Czytaj dalej »

poniedziałek, 1 lutego 2016

Nawet w miłości...

Mówi się, że najpiękniejszych chwil w życiu się nie zaplanuje - że one przyjdą same. Bardzo możliwe. 
Z drugiej strony - praca popłaca. Tak jest zazwyczaj.

Myślę, że się ze mną zgodzicie, że trzeba być w życiu spontanicznym, chociaż czasami. Nie wszystko da się też zaplanować i trzeba być przygotowanym na różne niespodzianki.

Podobnie jest z miłością. Można śnić o wysokim szczupłym brunecie z niebieskimi oczami, a spędzić życie z niskim grubym blondynem o krzywym nosie i piskliwym głosie. Bo tylko na początku człowiek zwraca na to uwagę, dopóki nie pozna osoby jako człowieka duchowego a nie tylko cielesnego.
Podobno miłość nie wybiera ;) ale tak na marginesie - moje ideały się urzeczywistniły ;)

Tak więc kiedy się już zakochasz z wzajemnością, można powiedzieć - cel osiągnięty.
Ale ale ale...

No właśnie. Zawsze to "ale". Miłość też trzeba karmić! Nie będzie ona trwała wiecznie w niezmienionej formie, chociażby dlatego, że sami ludzie się zmieniają i miłość w pierwotnej formie mogłaby po kilku latach nie mieć racji bytu.

Choć oczywiście warto wracać do tych pięknych chwil wspólnych początków, kiedy wszystko było takie łatwe i bezproblemowe.

Na wszytko można mieć plan. Na wiele trzeba. Na miłość też.

Jaki jest mój?
W zasadzie oczywisty :)

Dla mnie najlepszą definicją miłości jest "Hymn o miłości" z pierwszego listu do Koryntian. Dla jednych to tekst religijny, dla innych - literacki, ale nie zmienia to faktu, że nie można mu odmówić ponadczasowości.

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego,
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieje,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.

Znacie zapewne ten "myk" aby w miejsce słowa "miłość" wstawić swoje imię, by zobaczyć, czy jesteśmy bądź nie tacy, jak w tym hymnie.

Ja nie będę się tu publicznie spowiadać, ale brakuje mi wiele :P
Tak więc od dziś, planowo co tydzień, będę się starała pracować nad kolejnymi aspektami miłości.

Jeszcze dobitniej brzmią te punkty w najnowszym przekładzie Biblii:



Tak więc od dziś - MIŁOŚĆ JEST CIERPLIWA!

PS. Ja nie jestem cierpliwa więc trzymajcie za mnie kciuki! ;)

Czytaj dalej »