piątek, 29 lipca 2016

Nie wystarczy pokochać

Zaczyna się zwykle pięknie: pierwsze spotkania, randki, "motyle w brzuchu", pocałunki, spacery za rękę, kawiarnie, a z czasem - wspólne planowanie przyszłości tej bliskiej i tej dalszej.

W wielu wypadkach okazuje się, że "to TEN/to TA" i wówczas on daje jej pierścionek, tzw. zaręczynowy, i od tego momentu ona wpada w szał planowania ślubu i wesela, bo zwykle właśnie to oznacza ofiarowanie/przyjęcie takiego pierścionka. Wszystko odbywa się pod znakiem przygotowań, załatwień i poszukiwań. On, żeby nie było, że się nie interesuje, czasem się wtrąci, że np. ten niebieski na zaproszeniach to może za bardzo niebieski, a tamtego wujka to może jednak lepiej zaprosić.
Generalnie czas leci szybko pod szyldem przygotowań, czasem nerwowo, czasem wesoło, nadal wszystko ich łączy i w końcu nadchodzi ten dzień.

Jest suknia, welon, garnitur i mucha (czy co kto woli), orkiestra, extra fura, potem szybko do kościoła no i weselicho do rana.

A to wszystko dlatego, że kiedyś sobie powiedzieli "kocham cię". Zanim jeszcze ktokolwiek o tym wiedział. Zanim tak oficjalnie się zrobiło. I zanim przed Bogiem i wszystkimi zaproszonymi gości to sobie przysięgli. 

No właśnie... Nikt się pewnie nad tym nie zastanawia, po co w tej przysiędze ślubuje się miłość, skoro to właśnie ona jest tym spiritus movens wszystkiego, co się zadziało od początku ich wspólnej drogi, jeszcze nie małżeńskiej. To wzajemne uczucia kazały podjąć decyzję o małżeństwie. Zanim do tego doszło pewnie z milion razy sobie miłość wyznawali, udowadniali, poświęcali się dla niej, cierpieli przez nią może, ale przede wszystkim to ona uczyniła ich życie szczęśliwym. Więc po co jeszcze przysięgać coś, co jest oczywistą oczywistością?

Może dlatego właśnie, że miłość to decyzja. Być może narzeczeni czy świeżo upieczone małżeństwa tego nie zrozumieją, bo w sumie na pierwszy rzut oka jest to pewna sprzeczność - skoro miłość to decyzja, to można zadecydować o kochaniu kogokolwiek, a jednak dzieje się tak, że nasza uwaga i nasze uczucia ukierunkowują się na konkretną osobę.


Źródło: http://renatazarzycka.pl/2011/03/szok-nasza-ziemia/


Jednak po ślubie przychodzi zwyczajne życie, które te uczucia weryfikuje. Spadają różowe okulary, wkrada się rutyna, powtarzalność sytuacji z dnia codziennego, a jeszcze kiedy pojawią się dzieci (a rodzic to człowiek bardzo zmęczony, zwłaszcza w pierwszym roku życia maluszka) - człowiek najzwyczajniej nie ma siły czegokolwiek udawać, starać się jakoś bardziej i często zaczynają mu przeszkadzać rzeczy, na które być może często przymykał oczy lub bez słowa wykonywał jako swoje obowiązki.
I tu właśnie pole do popisu dla decyzji o miłości. Bo ludzie się zmieniają, okoliczności też, no i czas bardzo szybko przyspiesza. Sama miłość się zmienia, i miejmy nadzieję - dojrzewa.

To właśnie wtedy takie prawdziwe stają się słowa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego:


Nie wystarczy pokochać - trzeba jeszcze umieć 
wziąć tę miłość w ręce i przenieść ją przez całe życie.
Czytaj dalej »

wtorek, 5 lipca 2016

Odpuść!

Czasami skupiamy się na małym kleksie, nie widząc ogromu czystego pola wokół.
Czasami rozkładamy na czynniki pierwsze drobnostki, nie widząc gór wartych większej uwagi.
Czasami marzymy o pokonaniu oceanu, a zatrzymuje nas zwykła kałuża.
Czasami... warto odpuścić. I porzucić to, co kładzie cień na naszym życiu.

To idealna rada dla mnie samej na dziś!

Ja - jeszcze do niedawna nieskażona wulgaryzmami, które wyszłyby z moich ust - przeklinałam wczoraj pod nosem, bo chciałam zwyczajnie zjeść śniadanie, ale nie było w czym zrobić herbaty, deska do krojenia też była brudna i nawet byłam skłonna przygotować kanapki bezpośrednio na talerzu, ale ulubiony nóż też brudny leżał w zlewie. Normalnie...

A mój kochany Mąż co na to? "Naprawdę sobie przeklinałaś?" - ech...
"Nie zmywaj, później się TO zrobi" - samo pewnie.
Dziś też... No ale podobno nie o zmywanie w życiu chodzi...
Tylko jak żyć w takim bałaganie? Przestać jeść? Nie gotować? Może jednak (bo byłam do niedawna przeciwna) zainwestować w zmywarkę?

Pisałam o tym licytowaniu się ostatnio (a Mąż obiecał wczoraj, że trochę pozmywa i faktycznie - TROCHĘ zmył... 4 szklani i łyżeczki - pewnie żebym dziś nie marudziła, że nawet herbaty nie ma się w czym napić :P) - oj trudne to dla mnie wyzwanie. Czasem ciężko odpuścić. Ale dziś spróbuję.

Zmywanie to ostatnio ogromny kleks w naszym małżeństwie i cichy wróg ;) Dla mnie tym bardziej, że jestem/ byłam (?) pedantką i żeby dobrze funkcjonować, potrzebuję porządku i spokoju. Dlatego też czasem się buntuję, że przecież będąc w domu z dzieckiem, nie leżę cały dzień na kanapie i poniekąd to tylko moja dobra wola, że jeszcze w międzyczasie staram się coś posprzątać, uprać i ugotować.
Ale znowu z drugiej strony - czy ktokolwiek, poza mną samą, wymaga ode mnie abym te wszystkie rzeczy robiła?




Źródło: http://demotywatory.pl/4668467/Tez-tak-macie



No i w takim właśnie błędnym kole ostatnio żyję. Muszę to jakoś przepracować, bo bardzo mnie to ostatnio irytuje i powoduje, ze Mąż, chcąc nie chcąc, jest ofiarą moich negatywnych emocji z tym związanych.
A przecież nie chcę mieć w domu Męczennika ;)

Jaki plan? Dalszego póki co brak, niegotowanie obiadu wydaje mi się jednak dość okrutne - w końcu On w tym czasie pracuje ;)
Ale dziś odpuszczam i przede wszystkim - przestaję mówić o tym, że ZNÓW trzeba pozmywać, że taki tu bałagan i że ciągle coś "be".

PS. Nie, przemilczanie problemu to nie metoda, ale doraźnie, w ramach "odpuszczania" - zastosuję.

PS. 2. Wczoraj - dzięki niezmywaniu, całe popołudnie spędziliśmy razem na świeżym powietrzu.

Czytaj dalej »