wtorek, 14 lutego 2017

Różne smaki czyli Walentynkowe wspominki :)

Hej hej hej!
Jak dawno mnie tu nie było - równe 5 miesięcy :)
Cóż - Żona Niedoskonała wróciła do pracy i brakło czasu i sił na mędrkowanie ;) ale dziś zaświtała mi cudna myśl i po prostu endorfina postawiła mnie na nogi o 6.15 żeby o tym napisać :D

Jak wiemy mamy Walentynki - ten niby wyjątkowy dzień zakochanych - niby, bo przecież zakochani walentynki mają codziennie ;), a jak Walentynki, to i problem, co jemu bądź jej podarować.

Wczoraj podsunęłam koleżance z pracy pomysł, który sama kilka Walentynek temu zrealizowałam. A mianowicie - wiele wafelków/batoników nazwane jest imionami - wśród nich są też i moje imienniczki. Raz więc kupiłam po kilka sztuk każdego dostępnego smaku i to był właśnie taki upominek. Może banalny, może bez wysiłku, ale...

Trochę rozmazane ale jest! Walentynki 2014 ;)

właśnie dziś, po 3 trzech latach od tamtego wydarzenia, uświadomiłam sobie, że było ono na swój sposób symboliczne. Bo zanim człowiek zdecyduje się na małżeństwo, to musi poznać różne "smaki" tej drugiej osoby. Trzeba też dać się poznać z różnych stron, żeby nie było później wzajemnego rozczarowania.
Kiedy myślę o naszym takim poznawaniu się w różnych okolicznościach, to zawsze przypominają mi się dwie sytuacje, w których mój wtedy narzeczony uświadomił sobie, że nie będzie ze mną lekko ;) ale ponieważ małżeństwo "szlifuje", to tragedii jednak nie ma hehe ;)

I w zasadzie tyle na dziś :) może myśl krótka, ale mam nadzieję, że dająca do myślenia, a może i pomocna jak jeszcze nie wiecie jaki upominek zrobić ;)

Gorące pozdrowienia!

Czytaj dalej »

środa, 14 września 2016

Coraz bardziej na "ty" czyli druga rocznica ślubu :)

Wrzesień - piękny miesiąc :) zwłaszcza w tym roku.
Ale dwa lata temu też była ładna pogoda, słonecznie, ale nie gorąco; nie było opóźnień, niemiłych niespodzianek i wszystko wyszło dobrze.

Dwa lata temu powiedzieliśmy sobie sakramentalne "tak" (nie, nie 14 września dokładnie ;P). To było ukoronowanie naszej - dla nas niezwykłej - znajomości.
Zamieszkaliśmy razem, zaczęło się "docieranie", codziennie obowiązki, wir życia "praca-dom, praca-dom", ale oczywiście przede wszystkim skończyło się jeżdżenie do siebie niemal stu kilometrów, spotkania "na chwilę" gdzieś tam w przelocie i konieczność ciągłego planowania jak i kiedy się spotkać.
Zaczęło się wspólne życie. Dobre życie. Niedługo potem okazało się, że nasza rodzina się powiększy i tak pierwszy rok zleciał nam także na oczekiwaniu narodzin naszego małego Smyka :)

Teraz ten mały Smyk, który oczywiście nadal jest mały :), sam już chodzi i jesteśmy dzięki temu coraz bardziej mobilni ;), ma już ponad rok. A nasz staż małżeński, oczywiście w ogólności bardzo krótki, powiększył się do dwóch lat.

Nie, nie znamy się jak łyse konie. W naszej beczce soli też jeszcze długo nie zobaczymy dna. Mamy za sobą kłótnie, może nawet małe kryzysy, nieporozumienia i łzy.
Ale nadal chcemy trwać razem. Nadal zasypiamy przytuleni do siebie, chodzimy trzymając się za ręce i wysyłamy sobie smsy.

Jesteśmy coraz bardziej na "ty". W pewnym sytuacjach już bez słów. W innych - nadal się złościmy i nie rozumiemy, dlaczego tak właśnie ta druga strona postępuje. To jest pole do dalszego przepracowania różnych tematów.




Nie było świec, wypadu bez dziecka, odświętnego stroju i podniosłej atmosfery.

Ale było coś chyba znacznie ważniejszego - szczere potwierdzenie, że "nadal kocham" i "kocham pomimo" i "chcę takich kolejnych rocznic".

Amen.
Czytaj dalej »

piątek, 29 lipca 2016

Nie wystarczy pokochać

Zaczyna się zwykle pięknie: pierwsze spotkania, randki, "motyle w brzuchu", pocałunki, spacery za rękę, kawiarnie, a z czasem - wspólne planowanie przyszłości tej bliskiej i tej dalszej.

W wielu wypadkach okazuje się, że "to TEN/to TA" i wówczas on daje jej pierścionek, tzw. zaręczynowy, i od tego momentu ona wpada w szał planowania ślubu i wesela, bo zwykle właśnie to oznacza ofiarowanie/przyjęcie takiego pierścionka. Wszystko odbywa się pod znakiem przygotowań, załatwień i poszukiwań. On, żeby nie było, że się nie interesuje, czasem się wtrąci, że np. ten niebieski na zaproszeniach to może za bardzo niebieski, a tamtego wujka to może jednak lepiej zaprosić.
Generalnie czas leci szybko pod szyldem przygotowań, czasem nerwowo, czasem wesoło, nadal wszystko ich łączy i w końcu nadchodzi ten dzień.

Jest suknia, welon, garnitur i mucha (czy co kto woli), orkiestra, extra fura, potem szybko do kościoła no i weselicho do rana.

A to wszystko dlatego, że kiedyś sobie powiedzieli "kocham cię". Zanim jeszcze ktokolwiek o tym wiedział. Zanim tak oficjalnie się zrobiło. I zanim przed Bogiem i wszystkimi zaproszonymi gości to sobie przysięgli. 

No właśnie... Nikt się pewnie nad tym nie zastanawia, po co w tej przysiędze ślubuje się miłość, skoro to właśnie ona jest tym spiritus movens wszystkiego, co się zadziało od początku ich wspólnej drogi, jeszcze nie małżeńskiej. To wzajemne uczucia kazały podjąć decyzję o małżeństwie. Zanim do tego doszło pewnie z milion razy sobie miłość wyznawali, udowadniali, poświęcali się dla niej, cierpieli przez nią może, ale przede wszystkim to ona uczyniła ich życie szczęśliwym. Więc po co jeszcze przysięgać coś, co jest oczywistą oczywistością?

Może dlatego właśnie, że miłość to decyzja. Być może narzeczeni czy świeżo upieczone małżeństwa tego nie zrozumieją, bo w sumie na pierwszy rzut oka jest to pewna sprzeczność - skoro miłość to decyzja, to można zadecydować o kochaniu kogokolwiek, a jednak dzieje się tak, że nasza uwaga i nasze uczucia ukierunkowują się na konkretną osobę.


Źródło: http://renatazarzycka.pl/2011/03/szok-nasza-ziemia/


Jednak po ślubie przychodzi zwyczajne życie, które te uczucia weryfikuje. Spadają różowe okulary, wkrada się rutyna, powtarzalność sytuacji z dnia codziennego, a jeszcze kiedy pojawią się dzieci (a rodzic to człowiek bardzo zmęczony, zwłaszcza w pierwszym roku życia maluszka) - człowiek najzwyczajniej nie ma siły czegokolwiek udawać, starać się jakoś bardziej i często zaczynają mu przeszkadzać rzeczy, na które być może często przymykał oczy lub bez słowa wykonywał jako swoje obowiązki.
I tu właśnie pole do popisu dla decyzji o miłości. Bo ludzie się zmieniają, okoliczności też, no i czas bardzo szybko przyspiesza. Sama miłość się zmienia, i miejmy nadzieję - dojrzewa.

To właśnie wtedy takie prawdziwe stają się słowa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego:


Nie wystarczy pokochać - trzeba jeszcze umieć 
wziąć tę miłość w ręce i przenieść ją przez całe życie.
Czytaj dalej »

wtorek, 5 lipca 2016

Odpuść!

Czasami skupiamy się na małym kleksie, nie widząc ogromu czystego pola wokół.
Czasami rozkładamy na czynniki pierwsze drobnostki, nie widząc gór wartych większej uwagi.
Czasami marzymy o pokonaniu oceanu, a zatrzymuje nas zwykła kałuża.
Czasami... warto odpuścić. I porzucić to, co kładzie cień na naszym życiu.

To idealna rada dla mnie samej na dziś!

Ja - jeszcze do niedawna nieskażona wulgaryzmami, które wyszłyby z moich ust - przeklinałam wczoraj pod nosem, bo chciałam zwyczajnie zjeść śniadanie, ale nie było w czym zrobić herbaty, deska do krojenia też była brudna i nawet byłam skłonna przygotować kanapki bezpośrednio na talerzu, ale ulubiony nóż też brudny leżał w zlewie. Normalnie...

A mój kochany Mąż co na to? "Naprawdę sobie przeklinałaś?" - ech...
"Nie zmywaj, później się TO zrobi" - samo pewnie.
Dziś też... No ale podobno nie o zmywanie w życiu chodzi...
Tylko jak żyć w takim bałaganie? Przestać jeść? Nie gotować? Może jednak (bo byłam do niedawna przeciwna) zainwestować w zmywarkę?

Pisałam o tym licytowaniu się ostatnio (a Mąż obiecał wczoraj, że trochę pozmywa i faktycznie - TROCHĘ zmył... 4 szklani i łyżeczki - pewnie żebym dziś nie marudziła, że nawet herbaty nie ma się w czym napić :P) - oj trudne to dla mnie wyzwanie. Czasem ciężko odpuścić. Ale dziś spróbuję.

Zmywanie to ostatnio ogromny kleks w naszym małżeństwie i cichy wróg ;) Dla mnie tym bardziej, że jestem/ byłam (?) pedantką i żeby dobrze funkcjonować, potrzebuję porządku i spokoju. Dlatego też czasem się buntuję, że przecież będąc w domu z dzieckiem, nie leżę cały dzień na kanapie i poniekąd to tylko moja dobra wola, że jeszcze w międzyczasie staram się coś posprzątać, uprać i ugotować.
Ale znowu z drugiej strony - czy ktokolwiek, poza mną samą, wymaga ode mnie abym te wszystkie rzeczy robiła?




Źródło: http://demotywatory.pl/4668467/Tez-tak-macie



No i w takim właśnie błędnym kole ostatnio żyję. Muszę to jakoś przepracować, bo bardzo mnie to ostatnio irytuje i powoduje, ze Mąż, chcąc nie chcąc, jest ofiarą moich negatywnych emocji z tym związanych.
A przecież nie chcę mieć w domu Męczennika ;)

Jaki plan? Dalszego póki co brak, niegotowanie obiadu wydaje mi się jednak dość okrutne - w końcu On w tym czasie pracuje ;)
Ale dziś odpuszczam i przede wszystkim - przestaję mówić o tym, że ZNÓW trzeba pozmywać, że taki tu bałagan i że ciągle coś "be".

PS. Nie, przemilczanie problemu to nie metoda, ale doraźnie, w ramach "odpuszczania" - zastosuję.

PS. 2. Wczoraj - dzięki niezmywaniu, całe popołudnie spędziliśmy razem na świeżym powietrzu.

Czytaj dalej »

środa, 29 czerwca 2016

Licytacja

Są takie dni, choć niestety rzadko ;), kiedy nasz mały Szkrab jest dzieckiem idealnym i mogłabym zrobić generalne porządki, ugotować wymyślny obiad, spokojnie poprzeglądać Internet i jeszcze odpocząć.
Na ogół jest "normalnie" - trochę zabawy, trochę snu, trochę "współpracy", kiedy On zajmie się czymś, co pozwoli mi zjeść spokojni śniadanie, pozmywać czy ugotować obiad.
Ale i takie dni bywają, że zaparzenie kawy to wyzwanie na miarę skoku na bungee, a z ugotowaniem obiadu nawet NASA by tak sobie nie poradziła :P

Nie, nie żalę się. Jest mi z tym dobrze :) Jak to mawia mój Mąż bo tak mawia Jego kierowniczka w pracy - u nas jak w Lidlu - codziennie coś nowego ;)

W czym rzecz? Ano w tym, że mimo, iż nie mam już teraz zapędów na perfekcyjną panią domu, ani nawet czasem na bardzo dobrą ;) to zwyczajnie czasem mam pretensje, że to ZNOWU JA muszę pozmywać, że jak ja nie posprzątam, to NIKT tego nie zrobi (w sensie Mąż, bo przecież nie wymagam sprzątania od niespełna rocznego dziecka), i jak ja nie ugotuję to będziemy jeść "nic".
Nie, o to też nie mam żalu. Czasem po prostu ciężko odpuścić. I nie to, że On nie pomaga - jest świetnym operatorem odkurzacza, idealnie szoruje wannę i regularnie robi(my) zakupy. Czasem po prostu ma się dość.
Bo czy talerze same lewitują do zlewu? Tak trudno postawić szklankę na stole zamiast na podłodze pod łóżkiem? Czy idealne miejsce na kubeczek po zjedzonym serku to stół albo szafka? Te i więcej pytań każda kobieta pewnie zadaje sobie niejednokrotnie i niejednokrotnie, pomimo próśb, fochów i z opadającymi rękami sprzątania bez słowa krytyki, zastanawia się, ile razy można powtarzać to samo.
Czasem nie zwracam na to uwagi, czasem - po prostu mnie roznosi od środka.

Bywa, że wieczorem Mały zasypia po kilku minutach, ale dość często wieczorny rytuał przeciąga się nawet do godziny. Mąż zwykle w tym czasie, aby to nam nie przeszkadzać, w pokoju obok ogląda tv, czyta albo przegląda Internet. Tak - żeby nie przeszkadzać. Ale czasem wcale by nie przeszkadzał. Tak wiem, że pracuje i chce odpocząć, ale mam to "praca" 24/7. Też by się czasem chciało ot tak pooglądać tv czy książkę poczytać.

Nie, nie mam pretensji. Nie, nie mam złego i obojętnego Męża.
Jestem czasem zmęczona, ale chyba po prostu każdy ma czasem dość.

Do czego zmierzam skoro się nie żalę?
Ano do tego, że trzeba umieć odpuścić, czasem coś "wymóc", a generalnie robić swoje.

Zdarzyło się kilka razy, że brudne naczynia przekroczyły wysokość zlewu, a wypicie herbaty było zwyczajnie niemożliwe, bo nie było w czym zrobić ani czym zamieszać.
Nie, nie zawsze "zabijałam się", żeby trochę to ogarnąć. Czasem wręcz przeciwnie - zostawiałam ten bałaganik, tak by Mąż go w końcu zauważył, albo przestał udawać, że nie widzi ;) i że jednak samo się nie pozmywa hehe ;)
Czasem zwyczajnie nie gotowałam obiadu skoro nie było w czym, przynajmniej teoretycznie :P albo planowałam taki, który można na szybko zrobić w góra 30 minut bądź ukryć w lodówce ;)

W życiu generalnie lubimy się licytować: "jak ja nie pozmywam to jest nie pozmywane", "ciągle tylko ja sprzątam", "znów tego nie odniosłeś do zlewu", "znowu kupiłeś* coś tylko dla siebie", "...", itd. Można by mnożyć przykłady. A czasem rozwiązanie jest dość proste: ustalić zasady tej "gry" i licytować się, ale... TYLKO W MIŁOŚCI.

Źródło: https://web.facebook.com/933981876678756/photos/a.949331611810449.1073741828.933981876678756/961462697264007/?type=3&theater

* Piszę z ukierunkowaniem na "onego" a nie na "oną", ale to działa oczywiście w obie strony.

PS. Mój Mąż lubi powtarzać, że On kocha mnie bardziej. I taka licytacja słowna jest fajna. Ale jeszcze lepiej, gdy wyraża się ją gestami i czynami :)
Czytaj dalej »