poniedziałek, 16 maja 2016

"Fajka" pokoju

Pozostając nieco w tematyce "kościółkowej" chciałabym napisać o jeszcze jednym naszym zwyczaju(?), rytuale(?). Piszę ze znakiem zapytania, bo generalnie jest to zachowanie i gest naturalny i powszechny w kościele, nie zawsze praktykowany, a chyba raczej działa to na zasadzie "co parafia to zwyczaj".
Tak. Chodzi mi o przekazywanie sobie znaku pokoju.





Jak wiecie - można tylko "kiwnąć" głową lub podać rękę. W mojej parafii rodzinnej rękę podaje się tylko najbliższym/znajomym, natomiast do pozostałych uczestników mszy po prostu właśnie skłania się głowę. U Męża tylko skłania się głowę. Natomiast w naszej obecnej parafii podaje się rękę każdej najbliżej stojącej osobie. Osobiście, nie wnikając w kościelne "pisma", uważam tę drugą opcję za bezsensowną, bo nie widzę celu w przekazywaniu sobie znaku pokoju "na zaś". Może dlatego, że rozumiem to jako przeproszenie się za ewentualne nieporozumienia i "wyprostowanie" tym gestem relacji między sobą. Takie powiedzenie sobie "jest ok", "już się nie gniewam" albo "już się nie gniewaj, przepraszam".
W sumie nie chcę wnikać w teologiczno-filozoficzne znaczenie tego gestu, a powiedzieć, jak to wygląda u nas. Czyli w sumie zwyczajnie. Podajemy sobie ręce, jest to mocny wymowny uścisk, a mój Mąż zawsze mówi przy tym "pokój z Tobą..." i tu pada zdrobnienie mojego imienia. Bardzo to miłe :)
Takie to zwykłe prawda? Do czego więc zmierzam?
Byliśmy świeżo po ślubie. Ale generalnie od początku naszych wspólnych wyjść do kościoła, to ja zawsze wyciągałam rękę pierwsza do znaku pokoju. Tak byłam nauczona. Raz jednak postanowiłam zrobić "test", ręki nie podać i... po mszy rozpłakałam się w samochodzie. Bo On nie podał mi ręki wcale. I był w szoku, że to ma dla mnie aż takie znaczenie.
Tak - ma. Bo po całym tygodniu, kiedy zdarza się nam pokłócić, odburknąć coś zamiast spokojnie powiedzieć, czasem mieć focha itd., to jest jeden z najważniejszych dla mnie momentów, żeby sobie "dać znać", że "i tak" jest po prostu dobrze.

I jeszcze nasza "fajka" pokoju :) - i tu nie wnikając w dosłowne znaczenie :P
Mianowicie od kilku tygodni mój Mąż zaczął stosować, że tak to określę, pewien bardzo fajny, prosty, miły, w sumie zwyczajny gest, który świetnie się u nas sprawdza. Co to takiego? Zwyczajny buziak w policzek.
A działa to tak - uogólniając: jak się na siebie zezłościmy, to to jest właśnie buziak na przeproszenie.
Powiem Wam, że to jest chyba trafiony w dziesiątkę sposób mojego Męża na poskromienie złośnicy - Żony Niedoskonałej ;) Działa zwykle od razu! I naprawdę nie łapę wtedy focha :)
Polecam spróbować! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz