poniedziałek, 23 maja 2016

Spotkania z Davidem Copperfieldem

Dzieciństwo wspominam dobrze. Nie wszystko miałam, nie jeździłam na wszystkie szkolne wycieczki, czasem zdzierałam spodnie, które dostałam od kogoś "w spadku", czasem dostałam klapsa, czasem płakałam z powodu kolejnej kłótni rodziców, czasem byłam samotna, czasem... choć nie było idealnie - wspominam ten czas z nostalgią. Może nie dorosłam jeszcze do dorosłości? A może to po prostu normalne?
Kto był moim "przewodnikiem"? Nie powiem, że rodzice, choć w jakimś stopniu na pewno - siłą rzeczy. Jakieś "wybitne jednostki", z którymi się stykałam na co dzień? Niekoniecznie, raczej epizodycznie.

Mój Mąż też dobrze wspomina dzieciństwo. Zawdzięcza rodzicom wiele dobrego, bo robili co mogli, by wszystko miał. Oni w Nim zaszczepili to, że niedzielę spędza się razem i nawet po ciężkim tygodniu zabiera się kanapki, wodę i jedzie na jakąś wycieczkę.
U mnie w domu czegoś takiego nie było, poza wyjazdami do babci, ale na studiach, kiedy mogłam być bardziej niezależna, też sporo jeździłam, przy okazji zwiedzałam, a potem już nie sama, ale z chłopakiem, narzeczonym, Mężem, a teraz we trójkę.
Pierwsze miesiące po porodzie oczywiście troszkę nas "uziemiły", ale od jakiegoś czasu znów zaczęliśmy małe niedzielne wycieczki i planujemy te większe.



Kiedyś podróżowaliśmy tylko dla siebie. Dziś robimy to także z myślą o naszym małym Smyku, by też kiedyś na wspomnienie dzieciństwa robiło mu się ciepło na sercu. By był otwarty na świat. By miał co w ogóle wspominać. Teraz jeszcze tego nie zapamiętuje i nie rozumie, ale kiedyś będzie. Będzie oglądał zdjęcia. Będzie słuchał naszych opowieści.

Ale nie chodzi mi nawet o takie duże "odkrycia". Czasem wystarczą rzeczy prozaiczne. Nowy smak lodów. Zjeżdżalnia na placu zabaw. Wspólne czytanie bajek. Samodzielnie naprawiony samochodzik. Wieczorne podlewanie ogródka. Itd.

Jest początek grudnia ubiegłego roku; Siódmy dokładnie. Leżymy we trójkę, z Mężem i Synkiem, na łóżku w nadziei, że Młody w końcu postanowi zasnąć. Mąż bawi się tubką z kremem wsuwając w zaciśniętą pięść i wysuwając z drugiej strony, co dla dzieciaka mogłoby świadczyć o znikaniu tubki. W pewnym momencie Mąż mówi do mnie:
- Ja jestem dla Niego jak David Copperfield.
Zaczęłam się najpierw śmiać. Ale po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że poniekąd ma rację. 



Abstrahując  od ten historyjki - tak powinniśmy starać się wychowywać nasze dzieci, by dać im to co najlepsze i być dla nich najlepszymi nauczycielami i wzorami. By nie musiały szukać ich u obcych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz