wtorek, 8 marca 2016

Język miłości

Powinniśmy używać go na codzień - jasna sprawa.

Ale nie o tym, że to co mówimy, powinno brzmieć zawsze z miłością, chcę dziś napisać.

Dziś będzie o języku miłości, a właściwie "językach", bo jest ich dokładnie tyle, ile par na tym świecie.

Zanim jednak przejdę do sedna sprawy, taki mały dowcip na początek:




I jak w każdym żarcie - jest coś w nim z prawdy. Oczywiście absolutnie nie namawiam do rozwodu! Ani zmiany mieszkańców w tym swoistym domowym "zoo". Ale...

Po pierwsze.
Czy będziesz kotkiem czy krową albo misiem lub baranem - zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. I nie chcę się dziś rozwodzić nad teorią "być albo nie być", czy też "mieć albo być". Dziś tylko o tym, co powierzchowne na pozór.

Tak więc po pierwsze - to, w jakie zwierze pozwolisz się zamienić - zależy tylko od Ciebie. Od tego, na ile sobie pozwolisz.

Ja często jestem "Kotusiem" albo "Żabką", mój Mąż pozostał w pełni człowiekiem i tak jest dobrze. Ale nie wyobrażam sobie nawet sytuacji, abym usłyszała, chociażby podczas kłotni, wtedy kiedy tyle negatywnych emocji ujawnia się w krótkim czasie, coś w rodzaju "ty głupia krowo", "małpo" albo "idiotko". Nigdy coś takiego nie miało miejsca i myślę, że nie będzie miało, ale gdy o tym myślę, to wydaje mi się, że gdyby to nastąpiło - byłby to koniec jakiejś "epoki" w naszym małżeństwie i coś by na pewno się złamało. W każdym razie potem nie byłoby raczej lepiej.
Tak więc - jeśli nawet kiedyś takie słowa pod Twoim adresem padły lub padną, od Twojej reakcji zależy, czy będą miały rację bytu przy następnej okazji.

Po drugie.
Kotki to w sumie fajne zwierzątka. Koty - w odniesieniu do kobiet - mnie osobiście kojarzą się negatywnie.
Czasem można zażartować: "Ty małpko!". Ale być małpą to raczej nikt by nie chciał.
"Żabka" w sumie nie jest zła, ale już "żaba", a nie daj Boże "ropucha"...

Tak więc znów - na jakie określenia sobie pozwolisz, tak już raczej do końca pozostanie.


Ale to co wyżej napisałam, to tylko jedna strona medalu. Na drugą odwrócę go słowami pewnej znajomej, z którą poniekąd  się zgadzam, że o dojrzałości i powadze związku nie świadczy bycie "Misiem" albo "Żabką", ale "Skarbem" czy "Kochaniem".

Ja jestem często "Kochaniem" i "Skarbem", podobnie jak i mój Mąż. I choć często takich określeń wobec siebie używamy już automatycznie, to jednak cały czas gdzieś tam w głowie brzmi ich waga.
Kiedyś podczas sprzeczki, ostro zareagowałam: "Nie Skarbie!", na co usłyszałam": "Dobrze, że chociaż jeszcze Twoim Skarbem jestem". :)

Ale w tym wszystkim najfajniejsze jest jeszcze to, że każdy związek ma takie swoje charakterystyczne zwroty czy słówka, które czasem niezrozumiałe dla innych, dla pary znaczą wszystko.

Ja powiem Wam o takich dwóch naszych moich ulubionych ;) powstały "jeszcze" w czasach narzeczeńskich (więc tak naprawdę nie tak znów dawno hehe) i były wynikiem zwyczajnej sytuacji, ale ich efekt towarzyszy nam na codzień do dziś.

Raz chciałam powiedzieć do wóczas Narzeczonego bardziej czule niż "Skarbie" i tak powstał "Skarbulek" :)

Innym razem natomiast taki dialog się wywiązał:
Ja: A Ty mnie w ogóle kochasz?
On: Kocham.
Po kilku minutach:
Ja: Ale naprawdę kochOsz?
On: KochOm kochOm.
Ja: Na pewno OSZ?
On: Ale że co?
Ja: No kochOsz? OSZ OSZ?
On: KochOm. OM OM.
I potem często było tylko tyle:
- Osz?
- Om.
A dziś zostało z tego "Om om", często mówione tak po prostu, ni z gruszki ni z pietruszki czasem, pisane w smsach z pracy. Takie tylko nasze "kocham cię" :)
Ta sytuacja przypomina mi jakiś film, w którym para zaczynała dzień od powiedzenia chyba jakiejś liczby, co u nich oznaczało właśnie "kocham cię", ale nie pamiętam kompletnie co to za romansidło było ;)

Dbajcie o swój język miłości. Twórzcie go razem i dopisujcie nowe słowa, takie tylko Wasze :)




PS 1. W ferie była u nas moja Siostra i za każdym razem, kiedy słyszała "om", patrzyła się na nas trochę dziwnie. Postanowiliśmy z Niej zażartować i przez kilka minut nasz dialog polegał na pytaniu "Osz?" i odpowiadaniu "Om". Po paru minutach Siostra nie wytrzymała i skwitowała to tak: "Jak jesteście głodni to idźcie się najeść!".
:)

PS 2. W czasach, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że mój Mąż gdzieś tam drepta po świecie, a ja byłam "Misiem" i Kosiem" czyli "KOchanym MiSIem", dostałam taki właśnie zrobiony kilkunastostronicowy słownik :D i to jedyna rzecz, którą z tamtych czasów zachowałam, bo naprawdę pomysł, wykonanie i treść w swojej formie bardzo mi się podobają :) i można wykorzystać ten pomysł w przyszłości:)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz