Są takie dni, choć niestety rzadko ;), kiedy nasz mały Szkrab jest dzieckiem idealnym i mogłabym zrobić generalne porządki, ugotować wymyślny obiad, spokojnie poprzeglądać Internet i jeszcze odpocząć.
Na ogół jest "normalnie" - trochę zabawy, trochę snu, trochę "współpracy", kiedy On zajmie się czymś, co pozwoli mi zjeść spokojni śniadanie, pozmywać czy ugotować obiad.
Ale i takie dni bywają, że zaparzenie kawy to wyzwanie na miarę skoku na bungee, a z ugotowaniem obiadu nawet NASA by tak sobie nie poradziła :P
Nie, nie żalę się. Jest mi z tym dobrze :) Jak to mawia mój Mąż bo tak mawia Jego kierowniczka w pracy - u nas jak w Lidlu - codziennie coś nowego ;)
W czym rzecz? Ano w tym, że mimo, iż nie mam już teraz zapędów na perfekcyjną panią domu, ani nawet czasem na bardzo dobrą ;) to zwyczajnie czasem mam pretensje, że to ZNOWU JA muszę pozmywać, że jak ja nie posprzątam, to NIKT tego nie zrobi (w sensie Mąż, bo przecież nie wymagam sprzątania od niespełna rocznego dziecka), i jak ja nie ugotuję to będziemy jeść "nic".
Nie, o to też nie mam żalu. Czasem po prostu ciężko odpuścić. I nie to, że On nie pomaga - jest świetnym operatorem odkurzacza, idealnie szoruje wannę i regularnie robi(my) zakupy. Czasem po prostu ma się dość.
Bo czy talerze same lewitują do zlewu? Tak trudno postawić szklankę na stole zamiast na podłodze pod łóżkiem? Czy idealne miejsce na kubeczek po zjedzonym serku to stół albo szafka? Te i więcej pytań każda kobieta pewnie zadaje sobie niejednokrotnie i niejednokrotnie, pomimo próśb, fochów i z opadającymi rękami sprzątania bez słowa krytyki, zastanawia się, ile razy można powtarzać to samo.
Czasem nie zwracam na to uwagi, czasem - po prostu mnie roznosi od środka.
Bywa, że wieczorem Mały zasypia po kilku minutach, ale dość często wieczorny rytuał przeciąga się nawet do godziny. Mąż zwykle w tym czasie, aby to nam nie przeszkadzać, w pokoju obok ogląda tv, czyta albo przegląda Internet. Tak - żeby nie przeszkadzać. Ale czasem wcale by nie przeszkadzał. Tak wiem, że pracuje i chce odpocząć, ale mam to "praca" 24/7. Też by się czasem chciało ot tak pooglądać tv czy książkę poczytać.
Nie, nie mam pretensji. Nie, nie mam złego i obojętnego Męża.
Jestem czasem zmęczona, ale chyba po prostu każdy ma czasem dość.
Do czego zmierzam skoro się nie żalę?
Ano do tego, że trzeba umieć odpuścić, czasem coś "wymóc", a generalnie robić swoje.
Zdarzyło się kilka razy, że brudne naczynia przekroczyły wysokość zlewu, a wypicie herbaty było zwyczajnie niemożliwe, bo nie było w czym zrobić ani czym zamieszać.
Nie, nie zawsze "zabijałam się", żeby trochę to ogarnąć. Czasem wręcz przeciwnie - zostawiałam ten bałaganik, tak by Mąż go w końcu zauważył, albo przestał udawać, że nie widzi ;) i że jednak samo się nie pozmywa hehe ;)
Czasem zwyczajnie nie gotowałam obiadu skoro nie było w czym, przynajmniej teoretycznie :P albo planowałam taki, który można na szybko zrobić w góra 30 minut bądź ukryć w lodówce ;)
W życiu generalnie lubimy się licytować: "jak ja nie pozmywam to jest nie pozmywane", "ciągle tylko ja sprzątam", "znów tego nie odniosłeś do zlewu", "znowu kupiłeś* coś tylko dla siebie", "...", itd. Można by mnożyć przykłady. A czasem rozwiązanie jest dość proste: ustalić zasady tej "gry" i licytować się, ale... TYLKO W MIŁOŚCI.
Źródło: https://web.facebook.com/933981876678756/photos/a.949331611810449.1073741828.933981876678756/961462697264007/?type=3&theater
* Piszę z ukierunkowaniem na "onego" a nie na "oną", ale to działa oczywiście w obie strony.
PS. Mój Mąż lubi powtarzać, że On kocha mnie bardziej. I taka licytacja słowna jest fajna. Ale jeszcze lepiej, gdy wyraża się ją gestami i czynami :)